Piszę tę książkę – i ten wpis – z potrzeby serca. Z bólu po straconych szansach i z uporu, by choć w literaturze pozwolić Polsce wygrać tam, gdzie w rzeczywistości skazano ją na klęskę. To nie ucieczka w bajkę, tylko eksperyment myślowy: próba odpowiedzi na pytanie, co by było, gdybyśmy w latach 30. i 40. zagrali chłodno, w logice realpolitik, zamiast romantycznie rzucać się z szablą na czołgi.
Historia alternatywna vs. rzeczywistość
W prawdziwej historii mój kraj został zmiażdżony między dwoma totalitaryzmami. Katynie, łagry, zburzone miasta, pół wieku komunistycznej niewoli – ten rachunek znamy. W mojej opowieści bieg dziejów skręca w inną stronę: Polska nie daje się sprowokować do przegranej wojny w 1939 roku. Zgadzamy się na bolesne ustępstwa (choćby Wolne Miasto Gdańsk), by kupić czas na zbrojenia i dyplomatyczne manewry. „Oddaliśmy Gdańsk bez walki, by ocalić kraj przed zagładą” – mówi mój narrator. To, co wygląda jak upokorzenie, okazuje się inwestycją w przetrwanie.
Zachowujemy armię i suwerenność. Budujemy przemysł, samoloty, czołgi. A kiedy Wehrmacht tonie na wschodzie, w 1943 roku uderzamy we właściwym momencie, ramię w ramię z aliantami. W tej wersji historii polskie orły meldują się w Berlinie nie jako „wyzwalani”, lecz jako zwycięzcy.
Alternatywne losy – mój hołd
Każda postać w książce odwraca jakiś wymiar naszej tragedii.
-
Witold Pilecki nie ginie z rąk komunistycznych sędziów. Od 1935 roku jest filarem spisku, szefem wywiadu regularnej armii, autorem „Raportu Pileckiego”, który przesądza o sojuszach. W epilogu widzę go jako premiera, stojącego w 1960 roku nad grobem Jana Wedla – żyjącego bohatera wolnej Polski, a nie bezimienną ofiarę.
-
Jan Wedel, „król czekolady”, nie kończy upokorzony nacjonalizacją. Zasiada przy tajnym stole obok generałów i polityków, wspiera wysiłek państwa, a po wojnie buduje potęgę polskiego przemysłu spożywczego. Żegnamy go z najwyższymi honorami, z biało-czerwoną na dębowej trumnie i szarfą: „Ojciec Polskiego Przemysłu”.
- Krzysztof Kamil Baczyński nie ginie na pl. Teatralnym. Dorasta w ocalałej Polsce. Podchodzi do mnie w scenie pogrzebu Wedla i mówi przez łzy: „Pozwoliliście nam dorastać bez wojny”. On jest głosem pokolenia, któremu historia naprawdę ukradła młodość.
Mógłbym wymieniać dalej: „Grot” Rowecki doczekuje zwycięstwa, Anders wraca do kraju jako wyzwoliciel, Maczek jako pierwszy wjeżdża czołgami do Berlina, a Sikorski przeżywa Gibraltar i zostaje prezydentem wolnej Rzeczpospolitej. Te biografie niczego nie unieważniają – przypominają tylko, że inne zakończenie było możliwe.
Sierpień 1944: z tragedii w triumf
Jest data, którą w mojej książce przewartościowuję najbardziej: 1 sierpnia 1944. W prawdziwym świecie to początek Powstania Warszawskiego – heroicznego, lecz samotnego i tragicznego. W mojej opowieści tego dnia milkną ostatnie strzały w Berlinie. Warszawa żyje – Berlin płonie. To mój literacki hołd dla powstańców i zarazem gorzkie memento: gdyby mądre przywództwo wsparło ich odwagę, wielu z nich mogłoby doczekać realnego zwycięstwa.
„1 sierpnia 1944 już zawsze będziemy świętować w Warszawie, w Gdańsku, w Królewcu, w Wilnie, we Lwowie, w Poznaniu. Polska żyła. Polska zwyciężyła. Zwyciężyliśmy.” – tak brzmią ostatnie zdania powieści. Napisałem je, żeby choć na kartach książki odmienić sens tej daty.
Piłsudski i Dmowski – dwie wizje, jeden cel
Łączę wątki, które w historii realnej się zwalczały. Cenię zarówno Piłsudskiego, jak i Dmowskiego. Fabularnie bliżej mi do chłodnego realizmu endecji, do myślenia w kategoriach interesu państwa. Inspirowały mnie m.in. argumenty Piotra Zychowicza – jego rozrachunek z kultem pięknej klęski i z „obłędem” 1944 roku.
Powiem jasno: nie usprawiedliwiam wszystkiego, co Dmowski pisał. Jego antysemityzm budzi mój sprzeciw. W mojej wizji Polska jest wspólnotą równych obywateli. Uwydatniam to, co w obu tradycjach najlepsze: dyscyplinę i państwowość, ale bez wykluczenia; odwagę i etos, ale bez politycznej brawury. W literackiej „koalicji cudów” przy jednym stole siadają Dmowski, Sosnkowski, Witos, Korfanty, Studnicki i… Jan Wedel. Fikcja? Tak. Ale z sensem: naród ponad partyjne ego.
Sztuczna inteligencja w służbie historii
Z zawodu jestem strategiem. Zamiast dyplomu historyka mam narzędzia analizy, teorię gier i miłość do danych. Pomyślałem: a gdyby historyczne „co by było, gdyby” potraktować jak symulację?
Zbudowałem model wsparty sztuczną inteligencją i agentami AI – coś na kształt sztabu generalnego i wehikułu czasu w jednym – i przez dwa miesiące karmiłem go danymi: pismami Dmowskiego, streszczeniami prac Daviesa, Zychowicza, Mackiewicza, Bartosiaka i innych, mapami sztabowymi, rocznikami statystycznymi, biografiami decydentów, danymi o produkcji, logistyce i morale. Symulacja uwzględniała zachowania, postawy, potencjalne decyzje, eliminowała ślepe uliczki, które kończyły grę. Hitler, Stalin, polscy generałowie, dyplomaci – reagowali zgodnie z udokumentowanymi wzorcami.
Wynik? Model uznał, że ustępstwa w 1936 roku (Gdańsk, Pakt Antykominternowski) mogły kupić nam czas. Że skoordynowane uderzenie w 1943–44 – my od wschodu, alianci od zachodu – było wykonalne, bo Wehrmacht grzązł w Rosji. Algorytmiczny sztab wyliczał kierunki (np. Prusy Wschodnie), tempo, straty. Oczywiście: los bywa kapryśny, a żaden program nie przewidzi wszystkiego. Ale dzięki temu moje bitwy są „z danych”, a nie z życzeń.
Ku pokrzepieniu serc (także mojego)
Nie piszę z pozycji moralisty. Szanuję żołnierzy i zwykłych ludzi, którzy dźwigali nie do dźwignięcia. Jednocześnie mam odwagę powiedzieć: po śmierci Piłsudskiego, w każdej dziedzinie państwowości, władzę przejęły osoby bez wizji, bez myślenia w kategorii egoizmu narodowego. Wielu tragedii można było uniknąć. Powstanie Warszawskie, decyzje 1939 roku, wiara w sojusze bez pokrycia – to były błędy elit. Pomniki należą się walczącym, niekoniecznie tym, którzy kazali im ginąć.
Moja książka to rozrachunek z kultem pięknej klęski. Heroizm ma służyć życiu, nie śmierci. Wolno nam pragnąć zwycięstw – nawet jeśli na razie „tylko” w literaturze. Chcę, by ta opowieść dawała ukojenie i odwagę myślenia inaczej.
Ciocia Janka – moja kotwica pamięci
Nie byłoby tej książki bez mojej Cioci – Janiny Grabowskiej-Chałki (1945–2004), historyczki, autorki, wieloletniej dyrektorki Państwowego Muzeum Stutthof. To ona nauczyła mnie, że przeszłość to nie dekoracja, tylko kompas. Wakacje spędzone w cieniu baraków, rozmowy o Wolnym Mieście Gdańsku, o pierwszych więźniach ze Stutthofu – to był mój uniwersytet.
Ciocia nauczyła mnie odróżniać patos od odpowiedzialności. To ona uwrażliwiła mnie na los polskich Żydów. Stojąc obok ocalałych, słuchając ich świadectw, zrozumiałem, że państwo musi być sprawiedliwe dla wszystkich. Dlatego tę książkę dedykuję Jej pamięci. To dzięki Niej – zamiast powtarzać frazesy – zadaję trudne pytania i szukam lepszych odpowiedzi.
Jeśli ta alternatywna opowieść poruszy Was choć w połowie tak, jak mnie poruszyło jej pisanie, to znaczy, że było warto. Polska, którą tu pokazuję, jest Polską naszych snów: silną, mądrą, zwycięską. Niech ten sen przypomina, że inne zakończenie zawsze jest możliwe – jeśli wybierzemy rozsądek, jedność i odwagę.
– Maciej Pichlak